Czy też tak macie czasem, że jeśli bardzo czegoś chcecie to pojawia się sto pięćdziesiąt spraw- na-zaraz-niecierpiących-zwłoki i skutecznie Was odsuwa od realizacji zamierzeń? Albo że wena, w chwili gdy w końcu (!) znajdzie się ten wolny czas, zupełnie rozmija się z nieodpartą chęcią zrobienia czegokolwiek?
Właśnie taki miałam tydzień. Do pasji doprowadzał mnie fakt, że tak bardzo mi się chce zrobić cokolwiek, nadrobić zaległości, zrealizować pomysły, a tu tyyyle bieżących spraw, które skutecznie trzymają te chęci na uwięzi. A w chwili gdy powiedziałam: Basta!, okazało się, że co z tego że mi się tak chce zrobić cokolwiek jak wena gdzieś odleciała, jakaś taka bezkształtna, niekonkretna... Tak więc zdołałam w gruncie rzeczy wykończyć jedynie "strukturalne" ramki (jedne z tych prac, które rozpoczęte czekają na lekki ostateczny szlif by wyjść na światło dzienne do ludzi...) oraz zrobiłam talerz-paterę, która jeszcze wczoraj straszyła mnie swoim brakiem wyrazu, a dziś udało mi się osiągnąć efekt, który nawet mnie usatysfakcjonował. (Co w nawiązaniu do opisanej sytuacji i towarzyszących jej uczuć jest sukcesem :))
Na porządne światło dzienne do zdjęć dziś nie miałam niestety co liczyć:(

Przyszły tydzień zapowiada się lżej. I jakoś mi tak optymistyczniej. Może wena z prawdziwego zdarzenia powróci... :)