sobota, 22 stycznia 2011

Wyniki Candy. Imieninowo.

Moje drogie, na wstępie bardzo przepraszam za opóźnienie z wynikami candy. Pewnie niejedna z Was raz po raz zagląda na bloga dreptając w miejscu nogami - jak to ja zazwyczaj czynię na wyniki zabaw na Waszych blogach ;)... Już nadrabiam!


W Candy Imieninowym wzięło udział 100 osób! Wszystkim gorąco dziękuję za udział w zabawie, komentarze i odwiedziny :) Jest mi bardzo miło, że chusteczniki tak Wam przypadły do gustu. Bardzo się cieszę, że Wam się podobają. Będą kolejne :) Równocześnie cieszę się jak dziecko z tak dużej frekwencji, bo dzięki niej poznałam mnóstwo wartościowych blogów, na które w miarę możliwości z przyjemnością będę zaglądać.
A teraz do rzeczy:

Krok 1: Wszystko gotowe do losowania...

Krok 2: Uruchomienie maszyny losującej ;)

W rolę osobistego pomocnika losującego wcielił się mój Synek Michaś. (Nieco go ta rola chyba zaskoczyła, co widać po minie ;))



Krok 3: Wyniki.

Szczęśliwą zwyciężczynią wylosowaną przez Michasia jest...


Serdecznie gratuluję Inviernito (na karteczce wkradła się literówka do Twojego nicku - przepraszam)! Zdaje się, że mój Synek zapragnął zrobić Ci imieninowy prezent! Wszystkiego najlepszego przy tej okazji!!! Poproszę o maila z wyborem chustecznika i adresem do wysyłki :)
Wszystkim pozostałym uczestniczkom Candy raz jeszcze bardzo dziękuję :) Już planuję kolejną zabawę i wiem już nawet czym się z Wami podzielę... Kolejne candy wkrótce!

.....................................

Ostatnie dwa dni minęły mi bardzo miło na imieninowym świętowaniu wśród znajomych, przyjaciół i rodziny. Z radością, uśmiechem na twarzy i w sercu, na luzie, bez pośpiechu, na rozmowach, cieszeniu się obecnością drugiej osoby. Tyle osób, niespodziewanych, okazało życzliwość i pamięć. Wszystkim serdecznie dziękuję! To były bardzo miłe dni :)

Chciałam się Wam też pochwalić. Wśród kwiatów i upominków jakimi mnie obdarowano znalazła się taka cudna "torebeczka" w kolorach gorzkiej czekolady, ręcznie ozdobiona...


...a w niej przepiękna broszka w szarościach, autorska praca opatrzona numerem 1/2011 (jako pierwsza z serii) pewnej bardzo zdolnej bliskiej memu sercu artystce. Otrzymując taki prezent poczułam się naprawdę wyjątkowo. Dziękuję ES!


Nie mogę też nie wspomnieć o cudnej zawieszce wyhaftowanej haftem krzyżykowym przez Agnieszkę z Zielonej szmatki w tle (jutro uzupełnię zdjęcia!) - Aguś, piękności! Bardzo Ci raz jeszcze dziękuję!

Przesyłam Wam imieninowe uśmiechy!
A wszystkim moim imienniczkom spóźnione, ale najszczersze życzenia spełnienia wszystkich marzeń!

A.

niedziela, 16 stycznia 2011

Był sobie kiedyś remont kuchni... -cz. II

Dziś obiecane dokończenie relacji z nadawania nowej twarzy naszemu pokojowi kuchennego. Pięknie Wam dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam, że tak brutalnie podzieliłam opowieść na dwie części. Trochę wymogło ten fakt ograniczenie czasowe, trochę brak odpowiednich warunków na urządzenie sesji fotograficznej. Mam nadzieję, że teraz tym milej i z większym zaciekawieniem będzie się oglądało i czytało ciąg dalszy :)

Przebrnęłam ostatnio łatwo temat wykończenia podłóg i ścian, natomiast myślę sobie, że warto by było tu napisać kilka słów.
Jak wspominałam poprzednio - na podłodze w kuchni zaryzykowaliśmy i drewniane deski położyliśmy na całości, bez wydzielania części z glazury, choć mieliśmy na początku taki pomysł. Wyłożenie całego pomieszczenia glazurą nie wchodziło w grę absolutnie, bo po pierwsze zależało nam na utrzymaniu jego pokojowego charakteru, a po drugie skutecznie odstrasza mnie zimno płytek, nie mówiąc już o tym, że widok w wyobraźni naszego oczekiwanego wówczas raczkującego Synka skutecznie zabił ten pomysł... Tak więc podłogę wyściełają olejowane deski dębowe "rustykalne". Pamiętam minę Panów Monterów od podłogi, gdy zabroniłam im pozbywać się na niewidoczne miejsca pod meblami desek z sękami, a eksponować je na środku kuchni :)) Po kilku uwagach pytali się mnie raz po raz, gdzie daną deskę układać.
I choć wolałabym, by każda deska była innej długości, a podłoga wrażliwa jest na każde zachlapanie wodą, jakimkolwiek płynem, to kocham ją na zabój i nie zamienię na żadne najpiękniejsze w świecie laminowane panele:) A po cichu Wam powiem, że oczywiście staram się na bieżąco zachlapania wycierać, myć specjalnymi środkami, ale nawet jeśli pozostaje odbarwienie to i tak jest ono zaraz zaakceptowane przeze mnie z miejsca jako element tworzący klimat kuchni i śmieję się do J. (a on się stał bardzo wyczulony na zaplamienia desek) że skoro kuchnia w starych klimatach to i podłoga "stara" być musi!

Ze ścianami zaś przepraw było wiele, bo wymarzyłam sobie je w dość zdecydowanym grafitowym kolorze. Gdy opowiadałam znajomym i rodzinie o moich planach to miny mieli - delikatnie mówiąc - zaskoczone i zdegustowane; że jak? że szary? na ścianie? że chcę zrobić kryptę? że akurat ciemno i ponuro nie będzie? Łącznie z tym, że dla mojej Mamy moja wizja była co najmniej egzotyczna i bardzo mnie próbowała od niej odwieść. I choć to duże pomieszczenie, choć mamy wysokie okna, spasowałam - stwierdziłam, że na ciemniejsze tony pomalować mogę zawsze, natomiast zaczniemy od odcieni jaśniejszych. Kolorystyki nie odpuściłam. Po 3 dniach podchodzenia do testowo pomalowanej czterema odcieniami szarości ściany, porównaniach, rozmowach, przekonywaniach padł w końcu wybór. Ściany pomalowaliśmy farbą Dulux mieszaną w mieszalniku. Koszty jak na farbę bardzo wysokie, za to efekt zdecydowanie wart swej ceny. Nie za jasny, na szczęście :)

Wracając do umeblowania...
Projektując w wyobraźni pokój kuchenny wymarzyłam sobie kredens, taki z prawdziwego zdarzenia, który pomieściłby wszystkie kuchenne i nie tylko różności. Do tej pory w kuchni stała szafa ubraniowa, za to w jednym z pokojów w segmencie znajdowały się zastawy stołowe czy obrusy... Marzyło mi się by kuchnię mieć w kuchni, a pokój w pokoju. Byłam gotowa w tym siódmym czy ósmym miesiącu ciąży przemalowywać kredens by pasował do całości, jeśli tylko udałoby się znaleźć coś z klimatem za sensowną cenę. Szukałam po dessach i moich klamociarniach, ale nic sensownego trafić nie mogłam - albo były za duże, albo za toporne, albo w strasznym stanie, albo już sprzedane... I gdy się okazało, że chyba wcale łatwo z tym wymarzonym kredensem nie będzie, dostałam od pewnej kochanej pokrewnej duszy (Madziu pozdrawiam!) namiary na kolejny sklep-dessę. Znalazłam swój wymarzony kredens - dębowy, pięknie wybarwiony, cieniowany, z pięknymi okuciami i szybkami dzielonymi cyną. I choć cena do najniższych nie należała (tzn. jak na taki mebel i tak była niska i okazyjna) to mamy poczucie dobrze ulokowanych pieniędzy. Kredens stanął w kuchni narazie w oryginalnej formie. Może kiedyś go przemaluję (na złamane biele przecierane i patynowane), ale dziś cieszy mnie takim jakim jest. Na zdjęciu poniżej jeszcze w częściach,w dniu meblowania :)


Powracając zaś do mebli kuchennych - długo myślałam jak je wykończyć i nie mogłam się zdecydować. Czyste białe czy w złamanej bieli, z postarzeniami, przecierkami, patynowaniem czy też bez... Czystą biel odrzuciłam - ten odcień (ekhm... bielszy odcień bieli ;)), który miałam, wydał mi się za surowy, szpitalny i zbyt zimny, zdecydowałam się natomiast na złamaną biel w kolorze śmietany (Pastelowa Orchidea Duluxa) i prosty shabby chic. Szafki oprócz zrywanej okleiny (w przypadku frontów) i zmatowienia szlifierką (wszystkich zewnętrznych ścian) wymagały nałożenia podkładu gruntującego, farby w kolorze gorzkiej czekolady(fronty) oraz 5-6ciu warstw złamanej bieli (nakładanej wałkiem gąbkowym), by pokryć wszystkie prześwity. Całość zabezpieczyłam dwoma warstwami lakieru półmatowego, a żeby jeszcze bardziej zmatowić efekt nakładałam go również wałkiem.W hurtowni dobrałam uchwyty w kolorze starego złota z porcelanowymi elementami. Koszt całkowity "nowych" mebli to ok. 350 zł. Trochę pracy, ale satysfakcja wielka.

Po wielu tygodniach remontowej pracy przyszedł wyczekany dzień wieszania szafek i odzyskiwania kuchni. (Przepraszam za reklamę piwa - dopiero na zdjęciach zauważyłam, że nie musiałoby tam stać:))
Tutaj J. z teściem przy pracy.

Szafki zawieszone!

Przestrzenie między szafkami zostawione specjalnie - na półki z przyprawami i książkami kucharskimi. Na dzień dzisiejszy trochę to rozwiązanie wygląda inaczej (na zdjęciach poniżej)
A teraz wersja aktualna. Pokój kuchenny jeszcze w świątecznej atmosferze (bo u nas kończymy świętowanie i kolędowanie dopiero 2 lutego - w Święto Matki Boskiej Gromnicznej). Przybyła sierotka Marysia od mycia naczyń :) Od początku nastawialiśmy się na wersję białą, ale gdy ją zobaczyliśmy zgodnie uznaliśmy, że wygląda jak... pralka. Stanęła więc taka stalowa. Dnia pewnego - tak sobie myślę - może ją przemaluję, albo okleję...
Pod lewym oknem znajduje się skrytka-spiżarenka. Obudowa na razie oczyszczona z farby, będzie wykończona w stylu mebli. Nad telewizorem zawisną obrazki z czarno-białymi grafikami starych imbryków :)
Stół jest stary, przedwojenny. Masywny, dębowy. Ma niestety zniszczony blat (fornir odpadający, wybrzuszenia od wilgoci) i zastanawiam się, czy warto go odnawiać czy nie poszukać czegoś lżejszego. Krzesła tymczasowe - mam w zanadrzu inne do odnowienia, ale czekam na wiosnę i trochę czasu.
Przerwa między szafkami została zagospodarowana na kulinarną biblioteczkę:)

Na parapecie. Ażurowy koszyk został adoptowany na chlebak. Płócienny woreczek  wykorzystuję do suszenia pieczywa :)


Za drzwiami po lewej stronie jest niewielki pokoik - w przyszłości Michasia.


Zawieszka "Home" zawiśnie najpewniej nad kanapą. Obok marzy mi się wielki zegar w starym stylu. Na razie szukam odpowiedniego.


Na ścianie na wprost zawiśnie galeryjka zdjęć i ramek. Drzwi po lewej wychodzą na korytarz. Framuga i drzwi częściowo oczyszczone z farby - ciąg dalszy nastąpi. Docelowo myślę o wybieleniu ich. Chodzi mi też po głowie zupełne usunięcie tych drzwi. Trochę szkoda, ale byłoby więcej miejsca do zagospodarowania na ścianie. Co o tym sądzicie?
A to nasz świąteczne ubrany żyrandol. Dla wielu było szokiem, że zamiast lampy w stylu wcześniejszego kuchennego plastikowego plafona zawisło TAKIE COŚ. Ale się podobało :)
Nasza kuchnia jeszcze nie ma ostatecznego wyglądu. Wciąż ewoluuje, jeszcze sporo zmian i upiększeń ją czeka.

Dalsze planowane inwestycje i zmiany:
- wymiana kuchenki gazowej na nieco nowszą i bardziej stylizowaną;
- wymiana baterii i zlewozmywaka na jednokomorowy;
- nowy wspólny jeden blat, bardzo bym chciała z prawdziwego drewna...;
- listwy przypodłogowe i w pierwotnej wersji również przysufitowe;
- niewielkie białe LCD zamiast dużego telewizora...

Na razie jednak muszą poczekać - na dorobienie się, albo na hojnego sponsora albo wygraną w totka :)
Tymczasem zmieniam przestrzeń wokół siebie tym co mogę zrobić sama. Małymi kroczkami nadaję różnym zakątkom cząstkę siebie.

Ach! Znalazłam na blogu dwa zdjęcia gdzie możecie dostrzec jak wyglądała stara kuchnia!
We wcześniejszym wątku przy okazji pokazywania zestawu kuchennego
Wielka szafa stała tam gdzie dziś kredens. Kredens z segmentu stał tam gdzie dziś będzie ścienna galeryjka.

Pozdrawiam serdecznie i macham do Was wprost z pokoju kuchennego - serca naszego domu :)
Tu toczy się nasze codzienne życie:)

-----------------------
W odpowiedzi na Wasze pytania i uwagi w komentarzach:
Kasiu:
1. Nad kuchenką miał być docelowo okap. Są dwie kwestie: jedna finansowa (czyli marzenia do spełnienia:)) oraz druga, dość znacznie ograniczająca: z racji, że to stare budownictwo, kominy, stare wentylacje nie możemy montować żadnego elektrycznego/mechanicznego okapu, które by wtłaczało powietrze do komina. Jedyną możliwość jaką mamy to zamontowanie okapu jako tunelu prowadzącego do otworu do komina jaki znajduje się w ścianie. Molestuję męża, by coś takiego mi wykombinował. Druga prostsza, ale mało praktyczna możliwość to półki w tym miejscu, np. na przyprawy i inne drobiazgi kuchenne - odstrasza mnie jednak skutecznie od tego rozwiązania wizja brudnych od tłuszczu i kuchennych oparów spodów półek...
2. Z kafelkami też wszystko obmyślone, zapomniałam napisać. Nie chciałam kafelek na całej ścianie, ograniczyć je jedynie do obszarów narażonych na największe zabrudzenia. Pozostała część natomiast będzie zagospodarowana na dwupoziomową półkę na przyprawy (od płytek do kontaktu) - na razie nie mogę nigdzie dostać takiej jaką potrzebuję (szerokość maksymalnie 50 cm, głębokość 10 cm). Za kontaktem przy oknie będzie wisiała ozdobna deska na sery - prezent z Portugalii od mojej Mamy. Pochwalę się nią jeszcze :) Tak więc myślę, że łyso nie będzie :)
3. Stół bez obrusu pokażę :)

Iwonko:
Zlew planujemy granitowy(czyt. konglomeratu granitowego) jednokomorowy, z ociekaczem z boku na podręczne mycie.

wtorek, 11 stycznia 2011

Spóźniony Mikołaj w styczniu?

Dziś nie będzie wątku remontowego. Bardzo Was przepraszam, będzie kolejnym razem. Chciałabym Wam cały efekt pokazać w jednym wątku i muszę przed tym urządzić naszemu kuchennemu pokojowi sesję zdjęciową, a niestety nie mogę trafić na dobre światło. Rano, gdy wychodzę do pracy, jest jeszcze szaro buro, wieczorami - już ciemno. Molestuję jeszcze J. by załatwił nam naszą pożyczoną lampę-reflektor, to znacznie mi to ułatwi sprawę na przyszłość i uniezależni od aury za oknem.

Dziś będzie za to o pewnym podarku. Bo czy Wy wiecie, że Mikołaj czasem gubi adresy, w natłoku spraw ma opóźnienia i chodzi rozdając prezenty jeszcze w styczniu? Do mnie przydreptał. Ku mojemu zaskoczeniu, po wielkich fetach, gdy przyszedł czas poświątecznego wyciszenia dotarł do mnie raz jeszcze. Dostałam uroczą zawieszkę serce w królewskiej koronie - jeszcze z taką się wcześniej nie spotkałam! Urzekła mnie :)


Od razu pojawiło się pytanie jak zawieszkę wyeksponować i pomyślałam sobie, że najdostojniej będzie ubrać ją w ramkę - właśnie mi na warsztacie kilka leży :) Myślicie, że to fajny pomysł?
Narazie organizuję sobie zbiór ramek różnych-różnistych i któregoś pięknego dnia wykorzystam J. do wywiercenia parunastu dziur w ścianie i stworzenie na jednej ze ścian pokoju kuchennego galerii zdjęć i pamiątek...



Mikołajowi raz jeszcze bardzo dziękuję!


niedziela, 9 stycznia 2011

Był sobie kiedyś remont kuchni... -cz. I

... a właściwie pokoju kuchennego, bo takie spełnia to pomieszczenie funkcję, jest sercem naszego domu.

No ale od początku...
Wspominałam kiedyś, że mieszkamy w mieszkaniu rodzinnym mojej mamy, w mieszkaniu po mojej kochanej Ś.P. Babci. Mieszkanie to znajduje się w starej poniemieckiej kamienicy, która jak sądzę właśnie mniej więcej teraz mogłaby świętować swoje stulecie, a w każdym razie byłaby tej chwili bardzo bliska. Pomijając moją ogromną radość, że tu mieszkamy - ze względu na przeszłość i sentymenty, że to mury najprawdziwsze oddychające, a nie płyty betonowe, że klimat, że nie blokowisko...itd. - bo wychwalać mogłabym bez końca, jest jeden podstawowy problem: generalnego remontu mieszkanie nie widziało od pół wieku...

Jakby nie było więc prosiłoby się o porządny remont, przerobienie starych instalacji, a przy tym odświeżenie całości na nowo, wedle naszych gustów. Dziś już wiemy, że to nie takie hop siup i przede wszystkim przydałaby się jakaś skarbonka bez dna tudzież wygrana w totka, by bezkarnie realizować nasze pomysły. Niemniej jednak, stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać - być może remont rozwlecze się z pewnych względów na kilka najbliższych lat, ale zacząć trzeba. Na pierwszy ogień poszedł pokój kuchenny.

Pokój kuchenny to serce naszego domu. Od zawsze u Babci to tu toczyło się codzienne życie. Tu spędzała całe dnie na fotelu lub kanapie - szczególnie w ostatnich latach swojego życia, gdy już zdrowie nie pozwalało jej na intensywny ruch i wymagało nieco odpoczynku, tu się czytało książki, gazety, tu stanął pierwszy telewizor, przed którym zasiadała z wypiekami w dzieciństwie Mama z rodzeństwem, tu się toczyły "bardzo ważne rozmowy na lini Babcia-wnuczka", bo tylko Babcia tak rozumiała, czasem lepiej niż kochana, ale jednak różna czasem światopoglądowo Mama. To w tym miejscu Babcia serwowała swoje pyszności, to tylko tutaj smakowały tak babcine racuchy, naleśniki czy ogórkowa. Mogłabym tak wyliczać bez końca.
Nigdy o tym nie zapomnę i mimo wszelkich remontów, kosmetyki wnętrz, wszelkich zmian - te wspomnienia zawsze pozostaną, zaklęte w murach tego mieszkania. Zresztą jakże pusto i obco byłoby bez tej przeszłości tutaj...

Kuchnia kiedyś była pierwotnie pokojem. Właściwa kuchnia zaś była połączona w jednym pomieszczeniu z pseudołazienką (czyt. wanną i franią). Toaleta była - jak to w starych niemieckich kamienicach- wspólna z sąsiadami, na klatce schodowej. Babcia-nowatorka, zrobiła projekt i przerobiła mieszkanie, robiąc w kuchni łazienkę z toaletą, a kuchnię przenosząc do jednego z pokoi, który od tego czasu pełnił funkcję podwójną, bo oprócz aneksu kuchennego była tu wielka szafa ubraniowa, wersalka czy kredens.

Pluję sobie w brodę, że tak mało zdjęć robiłam, dodatkowo część przepadło mi bezpowrotnie. No ale coś się zachowało.
Pracy było niemało, trochę wszystko przerosło nasze możliwości czasowo-przerobowe i wiedzę remontową, nieobyło się bez pomocy fachowców w ostatecznym okresie, bo wyrównanie ścian (a założyłam sobie, że ściany będą malowane i wypadałoby by były w miarę gładkie...) okazało się, że niełatwe.

Ale zanim to nastąpiło, najpierw trzeba było zacząć od zerwania podwójnej warstwy tapet i kafli. Po zerwaniu tapety ukazała nam się trójwarstwowa olejna lamperia (o nie!), a powyżej "malowidła" wzorkowe, swego czasu dawniej bardzo modne.


Niestety okazało się, że miejscami tynk odpada od zawilgoconej ściany, niektóre cegły zmurszały. Konieczne było ostukiwanie wszystkich ścian i usuwanie tego co się nie trzyma. Powstało mnóstwo większych i mniejszych ubytków. Trzeba było je uzupełniać zaprawą tynkową, wcale nie cienką warstwą i schło to nam i schło... Musieliśmy też położyć nową instalację elektryczną, bo do tej pory w tym pokoju, liczącym 18 metrów kwadratowych było tylko 1 (słownie: jedno) gniazdko elektryczne.


Wiedziałam, że pod warstwami gumoleum (trzema) znajdują się oryginalne deski - Mama pamiętała je jeszcze z dzieciństwa. Miałam cichą nadzieję, że jakoś uda się je odzyskać. Poddać cyklinowaniu, usunąć farbę olejną i zaolejować... Niestety, okazało się, że są w takim stanie (próchnica), że wiele z nich trzeba by było wymienić, a też nie wiadomo co by się zastało pod nimi. Ostatecznie stanęło na tym, że je zostawimy jako izolację (mieszkamy na parterze, a poniżej zimne piwnice), wyrównamy powierzchnię i położymy nową drewnianą wymarzoną podłogę.
 
Moment gdy sufity i ściany były już wyrównane, pięknie pomalowane, podłoga położona - odetchnęliśmy z ulgą. Cała najbrudniejsza robota była za nami. Kolejnym etapem była kwestia mebli. Dotychczasowe wysłużone i nieciekawe meble (lata 60-70te) poszły w większości na opał. Dostaliśmy od ciotki J. jej kuchenne 3-letnie meble i je postanowiłam przerobić zgodnie ze swoim gustem :) Meble współczesne, oryginalnie w kolorze olchy z paskudnymi plastikowymi uchwytami postanowiłam przemalować, bo w głowie siedział mi projekt kuchni białej tudzież śmietankowej, klimatycznej, takiej w starym stylu. Okazało się, że fronty z szafek są z płyty MDF, a okleina, którą były pokryte miejscami odchodzi. Postanowiłam ją zerwać, co ułatwiło mi bardzo kwestię problematyczną-przyczepności farby do okleiny. Surowa płyta MDF zdecydowanie lepiej chłonęła grunt i farby. Razem 7 szafek różnej wielkości. I ja - zrywająca tę okleinę, szlifująca meble, malująca, lakierująca - w 8 i 9-tym miesiącu ciąży :) Nie powiem, łatwo nie było, ale nie wyobrażałam sobie że mi się nie uda. Jak już sobie coś postanowię to cel osiągam. A energii nie brakowało.


Ciąg dalszy relacji remontowej nastąpi :)
Kolejnym razem pokażę co z moich mebli zdziałałam i jak dziś wygląda serce naszego domu... :)

Pozdrawiam Was serdecznie!

wtorek, 4 stycznia 2011

Zapraszam na Candy Imieninowe!

Jak pisałam, rok u mnie zaczął się twórczo :)
Na pierwszy ogień poszły chusteczniki. Jeszcze w starym roku zrobiłam jeden (ten w poszarzałych-postarzonych brązach z ornamentem) i od razu przygarnęłam jako mój własny i postanowiłam, że nie oddam (w myśl zasady: "szewc bez butów chodzi" do tej pory wszystko mi umyka i wychodzi niepostrzerzenie z domu...). Narobiłam sobie wówczas apetytu na kolejne. W Nowy Rok działałam, powstały dwa kolejne, a pomysłów mam na następne dziesięć...

Bejcowanie, pobielanie, postarzanie, patynowanie, szlifowanie, woskowanie... Uwielbiam to:)
Mam cichą nadzieję, że i Wam się spodobają choć trochę.






21 stycznia świętuję imieniny i tak sobie pomyślałam, że będzie to miły pretekst, żeby podzielić się swoją radością i uśmiechem i obdarować kogoś prezentem:) W związku z tym...

zapraszam serdecznie na Candy Imieninowe!

Do wygrania jedno z dwóch pudełek na chusteczki - do wyboru Zwyciężczyni :)

Zasady powszechnie znane:
1. Zgłoś swoją chęć udziału w candy w postaci komentarza pod tym postem.
2. Umieść informację o zabawie na swoim blogu w postaci podlinkowanego zdjęcia.

3. Jeśli nie posiadasz bloga - zostaw swój adres e-mail.

Na zgłoszenia czekam do północy 20 stycznia. Losowanie 21 stycznia, w moje imieniny :)

Serdecznie zapraszam!


sobota, 1 stycznia 2011

Jaki Nowy Rok...

... taki cały rok - mawiały moja Babcia i Mama. A biorąc sobie do serca to powiedzenie-przepowiednię to rok zapowiada się pracowicie, twórczo i z domieszką luksusu ;)
W końcu zrobiliśmy sobie dzień leniuchowania w pieleszach domowych, bez pośpiechu, bez wychodzenia poza dom, bez odwiedzin, załatwiania miliona spraw, bez uszczęśliwiania wszystkich naokoło... I na dobre nam to wyszło. Na start zafundowaliśmy sobie leniwe śniadanie, bez jedzenia na czas - naprawdę rzadko mamy taką możliwość. Poodkopywałam kilka zapomnianych kątów, wysprzątałam co nieco mieszkanie. Aż wrzało :)

W międzyczasie zafundowałam sobie nieco niecodziennego luksusu  i zajadałam się krewetkami tygrysimi pieczonymi w maśle czosnkowym! Pycha. Chodziły za mną od kilku dni.

A popołudniową porą rozłożyłam warsztat i zaczęłam bejcować, malować, przecierać i eksperymentować - słowem: tworzenie na całego! Pudełka, zakładki, zawieszki - lada moment pokażę efekty. Chcąc się podzielić tym co udało mi się stworzyć już teraz zapowiadam i zapraszam na Imieninowe Candy! - Info najpóźniej jutro :)

Nacieszyliśmy się sobą, rodziną, domem - to był fajny dzień. Jeśli taki miałby być ten Nowy Rok - nie miałabym nic przeciwko.

*     *     *
Wiem, że nie każdy miłość do owoców morza dzieli, ale zachęcam serdecznie tych, którzy jeszcze się nie odważyli do spróbowania. Tych, którzy krewetki lubią - przekonywać nie muszę. Palce lizać!

Krewetki tygrysie pieczone w maśle czosnkowym



 Potrzeba:

- krewetek tygrysich (użyłam mrożonych, ok. 0,5kg)
- masło prawdziwe, żadne tam mas-mixy (ok. 1/3 kostki)
- czosnek (do smaku, dałam 2 duże ząbki)
- sól

 Sposób przyrządzania.
1. Czosnek i sól rozgniatamy razem. Dodajemy masło i łączymy w całość.
2. Blaszkę wysmarowujemy przygotowanym masłem czosnkowym i wykładamy na nią krewetki (najlepiej rozmrożone; ja niecierpliwie wrzuciłam na blachę nierozmrożone - krewetki raczej dusiły się niż piekły w maślanym sosie, ale siedziały w piekarniku nieco dłużej niż rozmrożone)
3. Wstawiamy całość do rozgrzanego do 200 st. piekarnika i pieczemy 5-10 min,  w trakcie je obracając.
4. Po upieczeniu zajadamy obowiązkowo z kawałkami świeżej bułki lub grzankami, które maczamy w maślano-czosnkowym sosie.

(Do smaku można dodać również nieco pieprzu, skropić sokiem z cytryny, posypać posiekaną natką pietruszki lub koperkiem)

Smacznego!

piątek, 31 grudnia 2010

Na ten Nowy Rok!

W ramach zostawiania w starym roku starych spraw trafiłam dziś do urzędu nadrobić kilka ciągnących się za mną zaległości. Myślałam, że przedsylwestrowo uda mi się wszystko załatwić ekspresem (o naiwna!), a przyszło mi spędzić w otoczeniu miłych i bardzo uprzejmych (mam nadzieję, że nie tylko dziś:)) urzędniczek dobre 2 i pół godziny... Wizyta przedłużyła się głównie z powodu rozluźnienia towarzyskiego i rozmówek uczędniczek między sobą, a temat - oczywiście Sylwester.
- Ja tam nigdzie się nie wybieram, co najwyżej do łóżka - zadeklarowała młoda, około dwudziestopięcioletnia Pani Urzędniczka.
- Ja też nie. Dla mnie dziś dzień jak co dzień. Zaplanowałam sobie na dzisiaj sprzątanie! Zupełnie nie rozumiem  dlaczego mam się cieszyć na zawołanie, bo wszyscy każą, bo jest okazja! Jaka okazja? Jeszcze spotkanie w gronie przyjaciół - rozumiem, ale bale? suknie? grube setki wydane na jedną noc? I zabawa, bo bawić się wypada? Nie rozumiem! - wtórowała jej o kilkanaście lat starsza koleżanka.

...I tak się przysłuchiwałam tej wymianie pomysłów na spędzanie dzisiejszego wieczoru, od czasu do czasu porozumiewawczo kiwając głową lub wtrącając swoje zdanie i pomyślałam sobie, jak ważne jest to jak myślimy, jak bardzo kreuje to rzeczywistość wokół nas, jak potrafi czynić nas otwartymi na każdy dzień, a jak bardzo zamyka z dala od ludzi...

*      *      *
Z J. spędzamy dzisiejszy wieczór w zaciszu domowym. Przyjemna atmosfera prywatności, dookoła tlą się świece i lampiony, kredens świątecznie oświetlony cieszy oczy... Obok buszuje (jeszcze!) Michaś - jakoś nie brak mu dziś energii i nie chce zebrać mu się na sen... A ja siedzę przed monitorem z kubkiem gorącej wiśniowo-migdałowej herbaty i zatapiam się w myślach robiąc rachunek sumienia, podsumowując mijający rok i podejmując przyrzeczenia i obietnice na kolejny.

To był bardzo dobry rok. Trudny, wymagający wiele pracy i poświęcenia, ale piękny. Z najpiękniejszym prezentem w postaci Synka. Kolejny - to dla mnie rok wyzwań, zmagania się z własnymi ograniczeniami i podejmowaniem kolejnych zadań. Z pewnością będzie wymagało to ode mnie wiele pracy i mobilizacji, ale wchodzę w ten Nowy Rok z nadzieją, że dam radę. Bo dam.

Wam wszystkim, Odwiedzającym celowo i przypadkowo, komentującym i milczącym życzę wielu sukcesów w Nowym Roku! 
Oby był on lepszy od poprzedniego, spełnił Wasze marzenia i cele. By obfitował w dni pełne radości i ludzkiej życzliwości odkrywanej między kartami codzienności...

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!


środa, 29 grudnia 2010

O prezentach wymarzonych i o tym, że zima wcale nie jest zła

Albo byłam w oczach Mikołaja w tym roku bardzo grzeczna (sic!) albo on zaszalał na wyrost, bo obdarował mnie w tym roku zewsząd baaardzo hojnie, zasypując pięknymi upominkami, wśród nich tymi, które spełniły marzenia... I te Wam dziś pokażę :)
Osobisty Mikołaj pomógł mi spełnić marzenie o oryginalnej biżuterii z damą kameliową. Piękny wisior i pierścionek - nie mogę wyjść z podziwu, trudno mi się z nimi rozstawać od chwili otrzymania...



Jakież było moje zdziwienie, gdy przedwczoraj w podobną stylistycznie broszkę przyszła ubrana Agnieszka z Zielonej szmatki w tle - identyczna(!) ornamentowa otoczka z brązu, a w środku porcelanowa płytka zdobiona delikatnymi kwiatkami. Jest tylko jeden szczegół: jej broszka to pamiątka po babci, moja - współczesna imitacja, ale jakże perfekcyjna! Cieszy mnie bardzo!
Moja biżuteria to dzieło z berlińskiej pracowni Madam Lili Designs , a dostępna jest w butiku Trendsetterka.com. Odkryłam go niedawno i jestem zachwycona wieloma produktami w styl vintage. Na pewno powrócę nie raz po kolejne.

Od Mikołaja Mamowego dostałam wśród wielu upominków ramkę, na którą chorowałam i obok której chodziłam od sporego czasu... Jeszcze tylko muszę wybrać i wywołać odpowiednie zdjęcia i będę mogła całość ciekawiej wyeksponować, by zachować co nieco od zapomnienia.
Narazie jest jak jest, ale chodzi mi po głowie rozjaśnienie całości i klasyczny biały shabby chic.


Mikołaj wie też co młodej mamie potrzeba: będę "sexi" mamą z cudownym, dobrze wychowanym super-dzieckiem;) Trochę się przy tym śmieję, ale faktem jest, że z lektury bardzo się cieszę, szczególnie, że od dwóch miesięcy szukałam bezskutecznie książkę Doroty Zawadzkiej.


A teraz jeszcze uczta dla oczu - choć zapewne dla Was to nie pierwszyzna i wiele widzieliście. U nas w Szczecinie to właściwie druga tak śnieżna zima, ale pierwsza gdy wszystko tak długo jest białe. Po raz kolejny tej zimy dzisiejszej nocy wszystko za oknem zostało obsypane szadzią. Miasto - choć jak to w mieście, bez szarych asfaltów się nie obejdzie - zima wygląda bajkowo.Nie mogłam sobie odmówić uwiecznienia jej na zdjęciach.







Ostatnie zdjęcie przedstawia aleję platanową w największym parku w Szczecinie. Jest monumentalna i bardzo sentymentalna. O każdej porze roku ma w sobie mnóstwo uroku. Dziś w oddali, wędrowała staruszka  podpierając się laseczką. Bardzo mnie ten widok wzruszył. Taka alegoria życia. Z celem, do którego warto iść by go osiągnąć...

Pozdrawiam Was serdecznie w te mroźne piękne dni!

wtorek, 28 grudnia 2010

Czas powrotów...

Czasem trzeba uciec na jakiś czas by na nowo ułożyć sobie w całość nowe życie. Poukładać wszystko w odpowiednie szufladki, wyłuskać co najważniejsze, co najpilniejsze, co czekać może, a co nie powinno. Z dnia na dzień musiałam opuścić beztroskie "mamusiowanie" i wrócić do pracy odnajdując się na nowo w nim z moim Maluchem. Rzut na głęboką wodę. Totalnie. Potrzebowałam uciec od wszystkiego by nie zajmując się "wszystkim" skupić się na tym co najważniejsze i krok po kroku zorganizować na nowo życie. I przyszedł i czas powrotów i tutaj... Bardzo wytęskniony i oczekiwany. Chyba już czas. Najwyższy czas.

Bardzo przepraszam wszystkich kochanych Odwiedzających, których za każdym razem witał na blogu stary wpis, którzy czekali, podpatrywali, pisali maile. Dziękuję Wam za obecność... i za to, że nie zapomnieliście. Byłam przez ten czas, zazwyczaj jako cichy obserwator, na Waszych blogach i ładowałam baterię cudnościami jakimi dzieliłyście się na nich.

Do ostatnich przedświątecznych chwil pracowałam, a że pracuję po 8-10 godzin dziennie dopiero tuż przed samymi świętami Bożego Narodzenia znalazła się chwila na dekorację domu i moich miejsc w nim. Nie mogłam sobie tego odmówić.
Kilka migawek świątecznych... na dobry początek.






Niestety w tym roku w naszym domu zabrakło żywej choinki - nie zdążyliśmy, a gdy już zdążyć chcieliśmy okazało się, że w przeddzień Wigilii w odwiedzanych przez nas punktach sprzedaży choinek już nie było... Zatem wyciągnęłam z szafy sztuczną choineczkę (którą dażę dużym sentymentem bo to bardzo miła nagroda w wygranym dawno temu konkursie na stronach niestniejącego portalu rękodzielniczego Kaan.pl) i stworzyłam zastępczo choinkowy kącik, z konikiem na biegunach, z poisencją w tle, ręcznie robionym obrusem... Tak oto prezentuje się w nim mój Skarb największy - na potrzeby Świąt zwany Mi(ś)kołajkiem :)


Pozostając wciąż w atmosferze Świat Bożej Dzieciny i kolędowania zapewniam Was wszystkich o mojej pamięci i serdecznych myślach. Życzę Wam by kolejne dni i kolejny Nowy Rok przyniosły Wam spokój serca i bezpretensjonalną radość małego dziecka, by pełne były magicznych chwil, w których z pełnym przekonaniem będziecie powtarzać, że życie jest cudem i cieszyć się każdą jego minutą. No i oczywiście: mnóstwa twórczych pomysłów!

A.