czwartek, 17 września 2009

Relaksująco i pracowicie

W tym zabieganiu dnia codziennego tak mało mamy chwil by wyrwać się z trasy dom-praca-sklepy, że weekend zaplanowalismy sobie po raz pierwszy od dawna jako "niezaplanowany". Udalo nam się nadrobić kilka ciążących spraw, ale znalazło się też miejsce na dużą dozę spontanicznosci. Tak więc w sobotę J. spontanicznie o porze mocno popołudniowej wywiózł mnie za miasto na zachód Słońca. Wywiózł w miejsce wyjątkowe dla nas i pełne miłych wspólnych wspomnień - nad brzeg morza w Międzyzdrojach. Prawie zdążylismy na ten zachód. Prawie, bo niestety nad samą linią morza rozciągała się szeroki pas chmur, który znacznie ograniczył widoki i przyspieszył zajscie słonka. Ale i tak było pięknie - szum fal, ciepła (naprawdę ciepła) bryza od morza, rozmowy i reset. Od wszystkiego.




A w niedzielę J. zabrał mnie na obrzeża miasta na zlot samochodowy, a ponieważ mnie chwalenie się "kto-ma-lepsze-auto-i-kto-efektowniej-pali-gumę" mało interesuje to uciekłam w pobliskie chaszcze otaczającego to miejsce pola. A wokół tuż nad ziemią unosiła się gęsta biała mgła. Mhmm... Piękny widok, pełen tajemnicy nadchodzącej jesieni. Tak, nie da się zaprzeczyć, idzie jesień...
 


A po relaksującym weekendzie przyszedł czas na wytężoną pracę. Przeprowadzilismy się. Jestesmy juz całym swoim dobytkiem w domu rodzinny moim, mojej mamy, w mieszkaniu mojej kochanej Babci. Oswajam na nowo każdy kąt. Jeszcze nie tak dawno zakątki Babci, dzis uczę się mówić o nich: nasze.
Tak... niezależnie od tego co tu zrobię, jak przerobię i ile tu będę, tu zawsze będzie jej slad. I historia, która nie przemija.

   

piątek, 11 września 2009

Sentymentalnie...

Sentymentalnie... na każdym froncie.

Wczoraj minął rok od chwili gdy moje dziecko z pieleszy internetowego swiata, narodziło się w realnym. Pierwsze urodziny stacjonarnego Centrum Hobbystycznego, jakie wybudowałam z Marzeną. Miłe, pełne życzliwosci i serca ze strony tylu oddanych nam ludzi. Ale i też sentymentalne, pełne refleksji o pracy włożonej w bydowanie tego co jest i tej, która przede mną, bo czeka moją firmę wiele zmian. No nic, trzeba wziąć głęboki oddech i rzucić się na głęboką wodę. Chyba nie powinnam się niej bać, przecież nie raz okazywało się, że umiem w niej pływać.

Urodzinowy tort był pyszny.

Wieczorami jeżdżę z mamą do mieszkania Babci i porządkujemy jej życiowy dobytek. Ciężko. Zdaje mi się, gdy tam jestem, że siedzi tuż obok i tymi swoimi pełnymi ciepła i radosnych iskierek oczami patrzy na mnie i opowiada o historiach, które kryje każdy przedmiot, jaki weźmiemy do ręki. Tak ciepło sie na sercu robi na widok tych wszystkich zdjęć, przedmiotów codziennego użytku, dokumentów... Wieje historią, zamkniętą głuchej ciszy, która nastała po odejsciu ich włascicieli. Równoczesnie nie mam serca wyzbywać się tych wszystkich rzeczy, bo w każda z nich ma swoją przeszłosć, przeszłosc mojej rodziny. Tak więc z namaszczeniem dotykam każdego z tych przedmiotów, są dla mnie najcenniejszymi rzeczami. Częsć z nich dostanę ja. Stary ciężki toporek do mięsa, wysłużony dziadek do orzechów, emaliowany imbryk, w którym w dzieciństwie mojej mamy była parzona herbata, piękne duże łyżki jeszcze z ZRSS, z któymi najbardziej smakowały babcine zupy, garnki, zastawy kuchenne, drobiazgi większe i mniejsze. Czuję się zobowiązana by uchronić je od niechybnej zguby i zapomnienia, szczególnie, że każdy z nich to dla mnie skarb nieoceniony i na pewno znajdzie się w moim domu dla nich zaszczytne miejsce.

Przyszła dzis do mnie też paczka z wyłowionym gdzies w sieci lampionem. Otwierałam przesyłkę z nieukrywaną ciekawoscia i dziecięcą radoscią. :)
I oto jest. Latarenka. 30 cm wysoka, z uchwytem 42 cm. Stara, nadszarpnięta zębem czasu, trochę zardzewiała. To co? Jest piękna i klimatyczna. Szybki są całe. Zostawić jaką jest, odrdzewić, przemalować? Narazie patrzę na nią i oczy mi się swiecą.

piątek, 4 września 2009

O pasjach i polowaniach

Lubię się otaczać przedmiotami nietuzinkowymi. Masówka? Proste formy? Rażące kolory? Geometryczne wzory rodem z lat 60-tych? To nie dla mnie. Odnajduję się w zdobieniach, ciekawej fakturze, w zgrabnie giętej metaloplastyce, rzeźbionym drewnie, wród pastelowych barw, lekko przyszarzałych, nadszarniętych czasem. Szukam przedmiotów z duszą, również w swoich twórczych zajęciach, od kilku lat bowiem z zapałem tworzę w technice decoupage i innych - naklejam, złocę, postarzam, patynuję...

Co prawda, jak to zazwyczaj bywa - szewc bez butów chodzi, ale w związku z wyprowadzką, zmiany stanu cywilnego, przeprowadzką i w niedługim czasie zakotwiczenia w jednym miejscu,  że czekają mnie nowe wyzwania w postaci remontu i urządzania naszego małżeńskiego gniazdka. Przyznam, że bardzo jestem tym faktem podekscytowana, a w głowie dwoją się i troją pomysły na aranżacje, wykorzystania przestrzeni i nadania jej klimatu, na jaki zasługuje. Jest to bowiem mieszkanie po mojej kochanej babci, w poniemieckiej kamienicy, w rodzinnym domu mojej mamy. Czuję się w obowiązku i potrzebie uratowania tego klimatu i tych elementów mieszkania, które pamiętam z dzieciństwa, do których mam ogromny sentyment.
Czeka mnie mnóstwo pracy, ale na mysl o niej czuję w sobie niewypowiedzianą radosć i oczekiwanie.
Tymczasem poluję gdzie mogę na oryginalne drobiazgi, które będą tworzyły klimat naszego przyszłego domu. Na razie zbieram, potem gdy już przystąpimy do konkretnej aranżacji będę przemalowywać by utrzumać wszystko w jednej konwencji. Biel, szarosci, brązy, retro, vintage - to to co mi w duszy teraz mocno gra. Nie muszę chyba dodawać, że każdy zdobyty przedmiot cieszy mnie jak dziecko :)

Serwetnik, tudzież listownik przywiozłam jako pamiątkę z wakacji, kilka dni temu do kompletu przybyła podstawka pod garnki, do naszej kuchni.


Klatki przyłapałam w hurtowni z importowanymi z Chin przedmiotami. Przechodziłam obok nich nie raz, ale gdy przy ostatniej wizycie zobaczyłam etykietkę "-50%", wiedziałam, że będą moje! Dwie, całkiem spore, za 35 zł. Były czarne, przetarte miedzianą farbą. Jak nic widziałam je w bielach i szarosciach. Większa jeszcze przed końcowym przemalowaniem.

Lusterko i aniołek za grosze.


W klatkach zamieszkają jakies roslinki, bluszczyk albo minaturowe cyprysiki. Myslę, że fajnie się też sprawdzą jako lampiony.

 

Powroty

Jest w człowieku jakaś potężna siła, która pozwala na to, że w pogoni codziennego życia, jakby na opór wszystkiemu próbuje on zwalniać i uparcie wyhamowywać ten wir wokół siebie, nie dać zadeptać swojego "ja".
Coś w tym pisaniu jest takiego, że pozwala usystematyzować sobie ten wewnętrzny świat i odnaleźć harmonię. Taki przystanek w maratonie zwanym życiem. Mój kolejny. Na nowym etapie życia. Zupełnie mój osobisty przystanek, moje pasje, namiętności i moje magiczne chwile.

Zatrzymaj się, odpocznij ze mną.

Zapraszam.

A. zwana Magiczną Chwilą