niedziela, 17 stycznia 2010

Nie pytajcie...

... czy oszalałam:) Sama sobie zadaję to pytanie. Patrząc jednak na ilość i oryginalność przedmiotów jakie upolowaliśmy i na kwotę do zapłaty, a rzeczywistą ich wartość - musiałabym być głupia i zupełnie niewrażliwa na piękno kształtów, lini i uroku, by czegoś nie wziąć... Weekend jak się okazało w całości upłynął pod znakiem nieustannego polowania na coś co można przerobić, odzyskać, wykorzystać, nadać drugie życie.

Przyszła wyczekana sobota i wycieczka do klamociarni. J. zaproponował, że nawet jakby to miałabyć pusta przejażdżka opłacałoby się wynająć na kilka godzin przyczepkę, zamiast organizować kolejną wyprawę za miasto w razie zakupów wielkogabarytowych. Nawet nie sądziliśmy, że do tego stopnia ją wykorzystamy. Wśród łupów sofa z przepięknym stelażem (nie mogliśmy sobie jej odmówić, cena była tak śmieszna, że aż nierealna), trzy ławy na giętych nogach (jedna dla mnie, dwie dla Asi- mojego serdecznego pomocnika, o którym wspominałam ostatnim razem), przepiękny kredens na giętych nogach (z serii: jestem tak tani, że grzech mnie nie wziąć), pojemniki z przegródkami na korale i koraliki do mojego sklepu, nadstawkę do witryny narożnej i dwa mniejsze pojemniko-gazetniki drewniane... A jakby szczęścia było mało - trafiliśmy na właściciela, który sprawił, że ceny stały się jeszcze bardziej atrakcyjne niż atrakcyjne były. Fart.




J., na początku nieco sceptyczny, sam kazał brać nam wszystko. Ostatecznie, w drodze powrotnej, mówił o naszych zakupach: "Nasze mebelki kochane" :))))) Natomiast radość moja i Asi nie zna końca, namnożyło nam się planów i pomysłów. Od jutra je realizujemy.

A dzień dzisiejszy okazał się przedłużeniem wczorajszej akcji. J. miał do załatwienia jakieś sprawy w Gorzowie Wlkp. Zabrałam się z nim mając już w głowie niecny plan by zahaczyć o giełdę różności, jaka to ma miejsce w Gorzowie w niedziele... Dojechaliśmy. Giełda się na naszych oczach zwijała, do tego niewiadomo kiedy zaczęło śnieżyć i wiało tak, że nie spędziliśmy tam dłużej jak piętnastu minut. Ale A. sobą by nie była gdyby nie wynalazła czegoś - drewniany, niewielki wieszak-półeczka na pojemniki z przyprawami, taki poszukiwany, do kuchni... :)

Jakby tego było mało - po powrocie wskoczyliśmy do jednego z supermarketów na małe zakupy. A tam wyprzedaże i wśród nich takie oto przepiękne świeczniki. Lite drewno, pięknie toczone. 10 zł za sztukę, przecenione z 40 zł. Któż by się im oparł?!




Nie powiem - weekend był intensywny. Bardzo. Dużo miejsc, dużo ludzi, dużo spraw, znużenie - to nic. Piękne zimowe pejzaże pól, "obrośnięte" soplami stare wiejskie chatynki, wspólnie spędzony czas z J., ogromna radość i satysfakcja z upolowanych zdobyczy - to moje szczęście. Wielkie.

8 komentarzy:

  1. i byłaś w GW i nawet się nie spotkałyśmy:( uduszę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. I narożnikowa witrynka poczekała na Was... :)) Najpiękniejsza jest w tym Twoja radość i pasja tworzenia. Podglądaczka- R.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aguś, bo ja naprawdę przelotem, w tempie. Musimy się jakoś umówić może konkretniej kiedyś ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, ile łupów :) Piękne zdobycze...
    elkaj

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzie to taki raj? ech pobuszowałabym po starociach....

    OdpowiedzUsuń
  6. A gdzie takie targi??? Chętnie sama wybrałabym się na polowanie ;)

    OdpowiedzUsuń